Biegam. Biegałem zanim stało się to jeszcze modne. Co więcej, dla sporej części osób z okolic wioski, w której się wychowywałem było to wręcz dziwne. Jak można z własnej nieprzymuszonej woli biegać? Był rok 2005. Przygotowywałem się wtedy do egzaminu na sędziego piłkarskiego (inna historia), więc musiałem poprawić kondycję. Długodystansowego biegania nigdy nie lubiłem, choć zabierałem się za nie kilkukrotnie. Nie tylko wtedy gdy na horyzoncie pojawiał się egzamin sprawnościowy. Wytrzymywałem maksimum dwa, trzy tygodnie. Lubiłem biegać za piłką. Od kiedy pamiętam. Samego biegania nigdy.

Marzec 2017 roku. 8 lat pracy etatowej na karku. Minimum 40 godzin w tygodniu przed komputerem. Kondycja fizyczna poniżej zera. W ostatnich latach kilkukrotnie próbowałem organizować znajomych i grać z nimi w piłkę regularnie raz w tygodniu. Nieczęsto udawało się zebrać pełen skład. Nie dziwię się. Wraz z podjęciem pracy etatowej, czy pojawieniem się rodziny przybywa nam obowiązków, a wolny czas „się kurczy”. Daję sobie z tym spokój. Przestaję już próbować. Postanawiam, że w pierwszy dzień wiosny pójdę pobiegać. Dam bieganiu kolejną szansę. Może tym razem wytrwam. Żona „korespondencyjnie” kupuje mi buty do biegania z Biedronki. 49,99 zł. W pełni „profesjonalne”.

21 marca 2017 roku. Ubrania wyciągam z szafy. Idę w tym co mam. Niczego więcej nie kupuję. Nie chcę wydawać pieniędzy nie będąc pewnym, że po trzech tygodniach nie zrezygnuję. Pada. Biorę kurtkę. Idę. Biegam. Biegam po okolicy. Wracam. Nie było źle. Przez kolejne tygodnie, z drobnymi wyjątkami udaje mi się biegać regularnie co dwa, trzy dni. Cel jest jeden – poprawić kondycję. Bez konkretnego planu. Regularność przerywa przedłużający się remont mieszkania.

Lipiec (może sierpień) 2017 roku. Ochłonąłem już nieco po remoncie. Pora ponownie ruszyć dupsko. Tym razem podchodzę do tematu trochę inaczej. Zapisuję się na doroczny Bieg Świętych Mikołajów w Toruniu. 3 grudnia. 5 km. Zostały 3 miesiące. Zadanie: ukończyć bieg na wyższej pozycji niż ostatnia. Znajduję w internecie pierwszy z brzegu plan treningowy „od zera do 5 km w 3 miesiące”. Idealnie. Biegam. Staram się trzymać planu.

3 grudnia 2017 roku. Startuję. Biegnę. Kończę. Jest dobrze. Co prawda do upragnionego wtedy 25 minut trochę zabrakło, ale jestem zadowolony. Coś rodzi się w mojej głowie. To mi się podoba. Podoba mi się bieganie. Podoba mi się odrobina rywalizacji. Wracam do domu. Szukam kolejnych zawodów. Są. Toruńskie Sztafety Wolności 2018. 5 biegów. Styczeń, luty, marzec, październik i listopad. Idealnie. Zapisuję się na wszystkie. Na pierwsze trzy wybieram dystans 5 kilometrów, ale na pozostałe dwa 10 kilometrów. A co tam.

Biegam. Nie zamierzam przestawać.


Co mi pomogło?

Odrobina grywalizacji: mierzenie postępu, porównywanie się z samym sobą z przeszłości i stawianie celów na przyszłość.

Do tego dorzuciłbym odpowiedni „plan treningowy”. Różnorodność biegów (szybkie, długodystansowe, interwały, marszobiegi, itd.) zapobiega rutynie, ale kluczowe jest również niebieganie codziennie.

Abstrahując od kwestii odpoczynku dla mięśni ogromne znaczenie ma tu komfort psychiczny. Wiem, że jeżeli postawiłbym sobie za cel bieganie codziennie, to zrezygnowałbym po tygodniu nie mogąc osiągnąć zamierzonego celu. Trzy biegania w tygodniu jest znacznie łatwiej zaplanować i zawsze zostaje jakiś bufor bezpieczeństwa, który w razie wypadku pozwala delikatnie przesunąć dany trening.

Pierwotny efekt osiągnąłem. Chciałem oderwać się od kompa i zacząć regularnie się ruszać. Całkiem niechcący polubiłem bieganie stosując zupełnie inne podejście niż w przeszłości. Mam nadzieję, że kilka z tych „tricków” przyda się również Tobie.